Zwyczaje i obyczaje na Tłusty Czwartek
Tłusty Czwartek, zapowiadający koniec zapustów, od tłustych biesiad zwany tłustym był obchodzony niezwykle hucznie i wesoło. Ponieważ data tłustego czwartku zależna jest od daty Wielkanocy, dzień ten jest świętem ruchomym.
Był wstępem do hucznych zabaw i różnych wesołości, które towarzyszyły ostatnim dniom karnawału. Był też zwany mięsopustem ponieważ „mięso opuszczało człeka na długie tygodnie”. Wyraz mięsopust oznacza to samo co karnawał a jego pochodzenie wiąże się z włosko-łacińskim carne vale i zwrotami carnem laxare, levare – rozstawać się z mięsem. W przeszłości Tłusty Czwartek zwany też był Combrowym Czwartkiem, bowiem był dniem zabaw kobiecych. Celowały w tych zabawach zwłaszcza przekupki krakowskie.
Jak głosi legenda wziął on swoją nazwę od nazwiska żyjącego w XVII wieku krakowskiego burmistrza Combra, bardzo złego i niezwykle surowego dla kobiet mających swoje kramy i handlujących na krakowskim rynku. Srogo je karał za najmniejsze nawet przewinienia. Mówiono: „Pan Bóg wysoko a król daleko, któż nas zasłoni przed Combrem”. Umarł on podobno w Tłusty Czwartek. Wieść niczym błyskawica rozniosła się po Krakowie, a krakowskie kramarki i służące urządzały w tym dniu wielką zabawę. Brały odwet za krzywdy i poniewierkę, jakich doznały od burmistrza Combra na wszystkich mężczyznach przechodzących przez krakowski rynek, a szczególnie na nieżonatych. Byli mężczyźni wprzęgani w kolca, które musieli ciągnąć a to za karę, że wywinęli się od małżeńskich obowiązków. Ściągały z mężczyzn ubrania ubierając ich na pośmiewisko w słomiane wieńce i zmuszały do tańca. Musieli też mężczyźni ciągnąć po rynku kloc drewniany i krzyczeć „comber, comber”. Wykupić można się było jedynie brzęczącą monetą. Tyle legenda, a wiadomym jest z opisów, że już w 1600 roku przekupki krakowskie w Tłusty Czwartek wyprawiały „babski comber” i nie było żadnej mowy o złym burmistrzu Combrze.
Tak naprawdę to nie jest ważne skąd się wziął zwyczaj świętowania w tłusty czwartek – liczyła i liczy się przecież zabawa i dobre jadło. „Król Mięsopust” – jak pisał Gloger w swojej książce „Rok polski w życiu, tradycji i pieśni” pozwalał na wszystko, co w innych dniach budziłoby zgorszenie. Od świtu w Tłusty Czwartek chodzono gromadami po ulicach. Towarzyszyli oczywiście muzykanci. Tańczono, śpiewano, płatano figle i oczywiście wychylano kielich za kielichem. Obwożono kurka, turonia, kozę, niedźwiedzia, bociana, żurawia i konika – postacie znane z obchodów kolędniczych, a wszystkie te zwierzęta miały przynosić człowiekowi szczęście, powodzenie i urodzaj. Żuraw i bocian zwiastowały natomiast szybkie nadejście wiosny. Tłusty Czwartek, jak znowu pisał Gloger w cytowanej wyżej książce, „jest dniem uprzywilejowanym u Polaków do biesiad zapustnych, na których muszą być u możniejszych pączki i chrust, czyli faworki, chruścik, a u ludu reczuchy, pampuchy”.
Również dzisiaj nie możemy obejść się w tym dniu bez tradycyjnych pączków. Już w XVI wieku na stołach mieszczańskich zaczęły pojawiać się smażone na tłuszczu słodkie racuchy, bliny i pampuchy oraz delikatne ciasta i „cukry”.
Historia pączka w Polsce sięga XVII i XVIII wieku. Już wtedy znane były pączki z warszawskich cukierni. Szczycili się swoimi wyrobami nie tylko warszawscy cukiernicy, ale także cukiernicy dawnej Korony i Wielkiego Księstwa Litewskiego, podając jak powinien wyglądać idealny pączek. Miał on być maksymalnie pulchny i lekki tak „by wiatr mógł go zdmuchnąć z półmiska”. Ścisnąwszy go w ręku musiał znowu rozciągnąć się do swojej objętości. Sporządzano pączki z chlebowego ciasta, nadziewanego słoniną i smażono na smalcu. Wiejskie pączki, jak wspomina z kolei Jędrzej Kitowicz w „Opisie obyczajów za panowania Augusta III”, nie były już tak lekkie, ale twarde i dobrze wypełnione marmoladą tak, że „specjałem tym można było nabić niezłego guza i podsinieć oko”. Niektóre pączki nadziewano migdałem lub orzechem, a ten, kto na taki pączek trafił, miał mieć w życiu szczęście.
Niestety nazwisko twórcy pączków kryje mrok historii. Encyklopedia Brockhausa podaje, że pączki /krapfen/ są specjalnością austriacką i południowo-niemiecką. Również w II tomie swojej autobiografii Erenburg wspomina o kijowskim piekarzu nazwiskiem Bałabucha. Czyżby od nazwiska tego mistrza pochodziła bałabucha, czyli rodzaj słodkiego domowego ciasta?
A pączki są i będą, bowiem:
„Powiedział nam Bartek, że dziś tłusty czwartek
Myśmy uwierzyli, pączków nasmażyli”.
Mówi jedno z przysłów ułożonych na tą okazję i tak już zostało.
Od Tłustego Czwartku hucznie się bawiono, a już najhuczniej od niedzieli do północy z wtorku na środę popielcową. Podczas tych dni starano się najeść do syta dobrych rzeczy i przed Wielkim Postem dobrze się wybawić, wyśmiać i wykrzyczeć. Tańczono więc do upadłego w domach, karczmach i na ulicach miast, a także po wsiach i miasteczkach. Trzy ostatnie dni karnawału nazywano też dniami kusymi, szalonymi, gościnnymi, ale często też z ich powodu narzekano.
Grzegorz z Żarnowca pisarz i kaznodzieja kalwiński pisał: „większy zysk czynimy diabłu trzy dni mięsopustując, aniżeli Bogu czterdzieści dni nieochotnie poszcząc”.
Mikołaj Rej też nie był zachwycony tymi obrzędami. Pisał on: „W niedzielę mięsopustną, kto zasię nie oszaleje /…/ twarzy nie odmieni, maszkar, ubiorów ku diabłu podobnych sobie nie wymyśli, już jakby nie uczynił chrześcijańskiej powinności dosyć”. Tu należy również zauważyć, że Rej był Kalwinem i nie przepadał za chrześcijańskimi zwyczajami.
Warto jeszcze przypomnieć zwyczaj związany z dniem tłustego czwartku z regionu wielkopolskiego. Była to tak zwana pomyjka. Wierzono, że gdy ktoś tego dnia ustrzeże się od mycia naczyń i gotowania gorących potraw, nie będzie mógł w pełni delektować się dobrym zdrowiem przez cały rok. Dlatego też, w Tłusty Czwartek wszyscy garnęli się do usługiwania przy stole, aby zasłużyć sobie na to szczególne błogosławieństwo. Prawie wszystkie dawne wierzenia, obrzędy i zabawy zapustne odeszły w przeszłość. Nieliczne tylko dotrwały do naszych czasów. Zachowały się jedynie tradycje zabaw tanecznych ostatkowych, ale nie mają one dawnego rozmachu i tej, co dawniej żywiołowości.
Pączki i chrusty znane są do dziś i dziś nadal królują tego dnia na stołach. Mało kto pamięta, że tego dnia przyrządzano także inne smakołyki i nie wszystkie na słodko:
- Bałabuchy, czyli pszenne bułeczki polane roztopioną słoniną z dodatkiem skwarek.
- Okładki z owocami.
- Hreczuszki, czyli pierogi z mąki gryczanej z białym serem na słono.
- Raczuchy, czyli placki z mąki gryczanej.
- Racuchy na słodko.
- Plińce, czyli placki ziemniaczane.
Tłusty Czwartek to dzień zapoczątkowujący mięsopust. Określa zbliżający się koniec karnawału, kiedy to należy zaniechać spożywania mięsa. Ale ze świętem nie należy kojarzyć tylko i wyłącznie przysmaków. Jak mowa była na początku, tego dnia organizowano huczne zabawy. Zabawy te nazywano Bachusami. Już od świtu ludzie zbierali się w grupy i przechadzali się po ulicach, jednocześnie śpiewając i popijając alkohol. Obwożono kurka, chadzano z turoniem i innymi symbolicznymi zwierzętami i postaciami. Panowie przebierali się najczęściej za cyganów, chłopów, a nawet za Żydów. Kobiety przebierały się za cyganeczki, chłopki i także za żydówki. Jednym z bardziej popularnych zwyczajów było wciąganie przez kawalerów i panny drewnianego pnia do karczmy. Następnie młodzi polewali pień wodą, tak długo, aż właściciel karczmy podał poczęstunek. Po posiłku, zarówno kawalerowie, jak i panny, skakali prze ten pień. Wysokość skoku miała wywróżyć w przypadku kobiet wysokość lnu na polu w kolejnych zbiorach. W przypadku panów wysokość skoku, wróżyła wysokość owsa na polu w kolejnych zbiorach.
Najbardziej znanym rejonem Polski pod względem zabaw zapustnych było Pomorze. Tutaj wśród panów królował taniec jędrzny, a wśród pań – lenny. Taniec lenny polegał na oddaniu jak najwyższego skoku. Musiała go wykonać starsza kobieta, bo to jej wysokość podskoku wróżyła właśnie wysokość lnu w kolejnym plonie. Jędrzny taniec należał do młodych mężczyzn. Wysokość ich skoków, wróżyła wysokość zbóż w kolejnym plonie.
Na Kociewiu popularny również był taniec o nazwie miotlarz. W jednym rzędzie ustawiali się chłopcy, a w drugim dziewczęta. Pomiędzy nimi tańczyła osoba z miotłą, którą w pewnym momencie porzucała i wybierała kolejną osobę do tańca. Zasada była taka, że dziewczęta wybierały chłopców, a chłopcy – dziewczęta, ale ten chłopiec, dla którego nie wystarczało panny, musiał tańczyć przez chwilę z miotła i zabawa zaczynała się od początku. Pasterze także mieli swoje specjalne tańce na ten dzień. Jako rekwizyty używali do nich łańcuchów i kijów. Rybacy tego dnia spotykali się u szypra i zajmowali się wspólnie zaszewinami. Zaszewiny polegały na wspólnym przygotowaniu wielkiej sieci. Trwały dwa dni. Po zakończonej pracy podwieszali sieć pod sufitem, a potem wspólnie się w niej huśtali. Ich zadaniem było jak najszybsze wyplątanie się z niej. Ten, który uwolnił się jako ostatni, musiał postawić beczkę piwa. Na koniec wszyscy wspólnie tańczyli z kuflami piwa.
A skoro mowa była o Pomorzu i zabawach, nie sposób nie wspomnieć o specjałach kulinarnych tego regionu, przygotowywanych specjalnie na to święto:
- Purcle, czyli pączki.
- Oparzeńce, czyli pączki z ciasta chlebowego, które po upieczeniu polewano gorącą wodą oraz stopioną słoniną.
- Plińce, czyli placki ziemniaczane.
Z czasów staropolskich do dziś przetrwały dwa zwyczaje, którymi są podkoziołek wielkopolski oraz comber krakowski.
Comber najprawdopodobniej pochodzi z Niemiec, gdzie nosił nazwę Zampern. Comber to uliczna zabawa przekupek, która odbywała się najczęściej na krakowskim rynku. Kobiety w tańcu tworzyły krą. Przed zamknięciem w tym kręgu uciekali młodzi chłopcy. Tych, których udało się złapać przywiązywano do kloca. Miała to być zemsta za to, że kończą zapust bez ożenku. Chłopcy musieli się odpowiednio wykupić, aby przekupki ich uwolniły. Zaznaczyć należy, iż ile krain południowej Polski, tyle było odmian tej zabawy. Zwyczaj ten wiąże się z bardzo ciekawą legendą, według której nazwa tej zabawy pochodzi od nazwiska burmistrza, który nie był darzony żadnym zaufaniem, a można wręcz rzec, że był znienawidzony przez krakowskie przekupki. Ta nienawiść miała wynikać z tego, że bardzo surowo karał wszystkich, nawet za najmniejsze przewinienia. Kiedy więc nagle ów burmistrz zmarł, a było to niby właśnie w tłusty czwartek, wszyscy wiwatowali i świętowali z radości. Ale to tylko legenda…
Tak, czy inaczej Tłusty Czwartek był dniem hucznych zabaw, przy czym najgłośniej bawiono się od niedzieli do północy, z wtorku na popielcową środę.
Ostatki
Wtorek, zwany ostatkami, był dniem specjalnym. W Polsce dzień ten zwany jest „śledzikiem”, we Francji – Maroli Gras, a w Niemczech – Fastnachtsdienstag. W Anglii ten dzień nosi miano Shrove Tuesday. Bawiono się nadzwyczaj hucznie, ale tylko do północy, a zgodnie ze staropolskim zwyczajem dzień kończono tak zwanym popielcowym kazaniem. Jeszcze w trakcie biesiady, jeden z ucztujących, przebrany za księdza, stawał na podwyższeniu i wygłaszał kazanie. Kazanie całkowicie różniło się od tych, które wygłaszano w kościele. Było pełne dowcipów, anegdot, żartów i oczywiście aluzji. Nie można było w nim pod żadnym pozorem obrażać religijnych uczuć, ani obrażać imiennie żartem obecnych gości.
Po lekturze nasuwa się jeden wniosek… szkoda, że o części zwyczajów już zapomniano i już się ich nie propaguje. Zabawy miały za zadanie integrować ludzi, a jeśli do tego dodamy pyszne smakołyki… bajka dla oka, ucha i brzucha.