Na jakim etapie jest epidemia w naszym kraju? Minęły trzy miesiące od wprowadzenia obostrzeń, a statystyki nowych zakażeń zamiast spadać, wciąż znajdują się na podobnym poziomie. Z czego to wynika? Na to pytanie próbujemy odpowiedzieć wraz z ekspertem, profesorem WSG Pawłem Rajewskim.
- W ostatnich dniach obserwowaliśmy rekordowe liczby nowych zakażeń koronawirusem SARS-CoV-2 w Polsce. Miało to związek m.in. z przesiewowym testowaniem górników w kopalniach w województwie śląskim
- „Obecnie w Polsce obserwujemy tzw. epidemię pełzającą”. Lockdown zadziałał, spowodował spowolnienie epidemii, ale też wydłużył ją w czasie. Podczas gdy inne kraje europejskie notują coraz mniejsze przyrosty nowych zachorowań, my wciąż mamy podobne liczby dziennych zakażeń
- Najbliższe tygodnie pokażą czy decyzje podjęte w ramach IV etapu odmrażania gospodarki nie spowodują dalszego wzrostu zachorowań. Czas, który uzyskaliśmy, gdy udało się spowolnić rozwój epidemii w Polsce pozwolił przygotować się na ewentualną drugą falę zachorowań
Rekordowe dni pod względem liczby zakażeń w Polsce
Sobota (6.06) – 576 nowych zakażeń, niedziela (7.06) – 575 nowych zakażeń, poniedziałek (8.06) – 599 nowych zakażeń. Tak w poprzedni weekend prezentowała się statystyka zakażeń koronawirusem w Polsce. Większość z tych zakażeń odnotowana została w województwie śląskim. Wykryto tam ogniska epidemiczne w kopalniach.
Rekordy sprawiły, że przez chwilę znajdowaliśmy się na pierwszym miejscu w rankingu liczby nowych zachorowań, wśród państw Unii Europejskiej. Czy to znaczy, że zbliżamy się do szczytu? Dlaczego nasza sytuacja wygląda inaczej niż we Francji, Niemczech czy Włoszech, mimo że w podobnym czasie zarejestrowaliśmy pierwsze przypadki zachorowań?
– Obecnie w Polsce obserwujemy tzw. epidemię pełzającą. Wczesne wprowadzenie stanu epidemicznego, następnie epidemii w Polsce, zamrożenie gospodarki, zamknięcie szkół, czasowe zamrożenie ludzi w domach, wprowadzenie obostrzeń związanych z zachowaniem dystansu społecznego i obowiązkiem zakrywania ust i nosa w przestrzeni publicznej spowodowały, że czasowo zatrzymaliśmy dynamikę wzrostu zachorowań – tłumaczy dr med. Paweł Rajewski.
Ekspert zauważa, że to właśnie przez wdrożenie tych wszystkich obostrzeń, nie obserwowaliśmy w Polsce prawdziwego szczytu epidemii, jak to miało miejsce w innych krajach europejskich.
Stąd też znacznie mniejsza liczba chorych w Polsce. Prawdopodobnie realnie jest ich 2-3 razy więcej. Lockdown przyczynił się też do mniejszej niż w innych krajach liczby zgonów z powodu COVID-19. Brak lawinowej liczby chorych, jak to miało miejsce np. we Włoszech, spowodował, że w polskich szpitalach wystarczyło łóżek i respiratorów. Każdy pacjent z COVID-19, który wymagał hospitalizacji czy respiratoterapii mógł ją otrzymać
Szybki lockdown miał swoje pozytywne skutki, ale spowodował też kilka problemów, z którymi borykamy się dziś, po trzech miesiącach od wprowadzenia obostrzeń.